Uwaga długi wpis
z marnej jakości zdjęciami (bo z komórki), do tego nie tylko o budowie czyli czytasz na własną odpowiedzialność (ostrzegałem).
Ocieplanie rozpocząłem z dużym entuzjazmem, piekna pogoda, 2 tygodnie urlopu a do tego pomoc mojego taty i brata, którzy również na tę okoliczność mieli wolne. Precyzyjnie (oczywiście na miarę możliwości) wycinaliśmy obróbki pod i nad oknami.
Niestety po 4 dniach intensywnej pracy przyszło załamanie pogody, spadł śnieg, ochłodziło się tak, że klejenie nie było możliwe. Skoro jednak wszyscy mieliśmy wolne moce przerobowe nie wypadało tego zmarnować. Przyszedł w końcu czas na zrobienie odkładanego od lat ocieplenia poddasza w domu rodziców.
Postanowiliśmy ułożyć watę między krokwie i wymienić tę wełnę która była upchana miedzy legarami na podłodze. Ale co to był za koszmar!! Wełna szklana sprzed 30-40 lat. Masakara! W porównaniu z nią obecnie sprzedawane wełny to przyjemne w dotyku przytulanki.
Mi przypadł zaszczyt wygrzebywania tego z podłogi. Ubrany we flizelinowe wdzianko, maskę oraz grube skórzane rękawice czułem się bezpiecznie. I wszystko było ok przez pierwsze 10, no może 15 sekund. Potem zaczęło to pylić małymi szklanymi igiełkami. Miałem je w gardle (mimo maski), nosie, uszach. Przedostały się pod rękawice wkłuwając się w ręce. (nawet 2 tygodnie po skończonych pracach wyciągałem jeszcze igły spod skóry). Póżniejsze układanie nowo zakupionej wełny skalnej to już czysta przyjemność była. Poniżej mały efekt pracy:
Koło szczotki widać jeszcze nie wyciągniętą starą wełnę . brrr :/
A to mój brat podczas chwili relaksu ;). (sznurki jeszcze obwisają, nie podociągane echh...) Pomieszczenie małe, ciężko się tam poruszać do tego pełne zakamarków, nie było lekko ale operacja zakończona sukcesem.
Pogoda się porawiła mogliśmy jeszcze na końcówkę urlopu przenieść siły na moją budowę. Kiedy skończyły się wycinanki wokół okien wydawało nam się, że pójdzie już lekko. Wyzwaniem okazało się jednak dopasowywanie styropianu do krokwi i nadbitki. Do tego jeszcze przy tej grubości styro szybko (bo już przy pierwszej płycie) wyszło, że żeby przykleić ostatnią warstwę nie może być przedostatniej. Więc najpierw kleiłem dwie płyty z górnego rzędu a dopiero potem wstawiałem płytę pod spodem.
Urlopy nam się niestety pokończyły, mogłem przyjeżdzać tylko wieczorami po pracy. Tempo ocieplania spadło dramatycznie. Przyjeżdzałem na budowę każdego dnia i tyle ile mogłem kleiłem przy lampie dopóki temepratura nie spadała poniżej której nie można było już kleić (około 3-4 stopnie).
Po tym zostały już tylko szczyty do ocieplenia. Na szczyty dokupiłem zwykły biały styropian. Różnica w cenie to blisko 1000 pln na całości a nie bardzo mam potrzebę izolować nieużytkowe poddasze :)
I kiedy wydawało się, że już teraz wszystko idzie jak należy, że praca nabrała jakiegoś rytmu, tempa to wtedy... pojawił się on:
Nasz syn - Marcel :) - tutaj ma już 4 dni.
No i jak wyjaśnić taką fotkę na blogu budowlanym ? No przecież budujemy dom niskoenergetyczny, zatem każdy nowy mieszkaniec to dodatkowy grzejnik i zyski bytowe domu wzrastają ;)
Po pewnym czasie musiałem jednak powrócić do przerwanych prac. Niezwykle upierdliwe było uzupelnianie pianą szczelin między płytami. Kłopotliwe to było ze względu na rusztowanie, które do każdego miejsca musieliśmy ustawiać po 3 razy.
1. klejenie plyty (nie pianowałem od razu żeby nie rozpychać połączeń). 2. pianowanie. 3. scinanie nadmiaru .
W tak zwanym międzyczasie powstawał taras. A to jednego dnia wykopałem kilka dołków, innego wspólnie z tatą zbiliśmy szalunki na podpory, ustawiliśmy i skoro już ustawione to trzeba zalać (poszło 1,5 kubika betonu) no a jak zalane to wypada może jakieś drewno kupić i tym oto sposobem powstała konstrukcja tarasu :) (całość mojego pomysłu)
Muszę przyznać, że cały czas mogłem liczyć na pomoc ojca i brata. Zawsze któryś przyjeżdzał, żeby pracować razem ze mną.